Biały dym nad Walczakiem – Wywiad z Arturem Tomczakiem
Czasem nabiera mnie taka chęć, żeby zrobić coś innego niż do tej pory, ale w ramach pewnej konwencji, którą uprawiam nie od dziś. W związku z tym, że prowadzę serwis Kinoamatorskie.pl, to w ramach tej konwencji postanowiłem zrobić coś innego, czyli… przeprowadzić wywiad z twórcą niezależnym.
Nie będzie to wywiad rzeka, bardziej pewien rodzaj analizy gatunku twórców niezależnych, którzy w swojej filmowej drodze posiadają bohatera i chcą przeprowadzać go przez różne historie. Taką postać – Inżyniera Walczaka – odgrywa Artur Tomczak. Ktoś być może zapyta, dlaczego to jego postanowiłem przemaglować pytaniami, a nie Panią Y, czy Pana X? Odpowiedź jest o tyle prosta, co bezczelnie okrutna: To on pierwszy zdecydował się odszukać mój służbowy numer telefonu, zadzwonić i zapytać, jak w tym kraju można lansować swoje dzieła w ramach kina niezależnego! I co? Z tego, do tego tak się zgadaliśmy, że powstał ten oto wywiad. Zapraszam!
Artur Tomczak – ur. w Gdyni 13.10.1969r. Muzyk, aktor, scenarzysta i reżyser.
Swoją przygodę z filmem rozpoczął w roku 2004, kiedy powstał jego pierwszy obraz p.t.: „Kolia Księżnej Romanowej”, który bardzo szybko zyskał sobie liczne grono wielbicieli. Pół roku po premierze w sopockim Spatifie, film wyemitowała TVP2. W 2005 r. Tomczak zajął III miejsce na IX Międzynarodowym Festiwalu Filmowym „Off Cinema” w Poznaniu. Rok później tę samą nagrodę otrzymał jego drugi film p.t. „Walczak Retro Agit”. Ten tytuł dostał się również do konkursu kina niezależnego na XXXI Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W roku 2011 Tomczak zrealizował kolejny pełnometrażowy film z cyklu „Przygody Inżyniera Walczaka” p.t. „Zemsta dr. la Morte”. Jego pierwszy publiczny pokaz odbył się w ramach 36 FPFF w Gdyni w czerwcu 2011 r. W tym też roku film można było zobaczyć na wielu pokazach specjalnych i konkursach filmowych.
We wszystkich wspomnianych wyżej filmach Artur Tomczak zagrał pierwszoplanową rolę, a także je wyreżyserował.
Oficjalny zwiastun film „Zemsta dr. la Morte” reż. A. Tomczak:
Michał Kołdras – Kinoamatorskie.pl: Artur Tomczak – muzyk, aktor, scenarzysta, reżyser – czy to oznacza, że w działalności filmowej poradzić może sobie tylko tzw. „człowiek orkiestra”? Czy posiadane przez Ciebie umiejętności powodują, że kontrolujesz produkcję na każdym etapie, czy też zajmujesz się jedynie wydzieloną sobie działką, nie ingerując w kompetencje współpracowników?
Artur Tomczak: I tak i nie… Ja zaczynałem od muzyki. W pierwszym znaczącym dla mnie zespole Phonoplasma, byłem tylko gitarzystą basowym i współtwórcą utworów, czy słów. To mi wystarczało, gdyż mieliśmy wtedy bardzo silnego lidera i wokalistę w jednej osobie. Po jego odejściu postanowiłem dalej kontynuować działalność muzyczną. Zmieniłem częściowo skład i zacząłem od początku. Powstał afropol;. Tym razem, to ja siłą rzeczy stałem się liderem. Różnica w liderowaniu mojego poprzednika a moim polegała głównie na tym, że ten pierwszy głównie czekał, aż nas ktoś odkryje, ja natomiast postanowiłem sam odkryć odkrywcę! To trochę tak, jak z Ameryką i Kolumbem. Wszyscy wiedzą, że to ona znalazła jego, a nie odwrotnie.
Niestety moje starania spaliły na panewce w momencie odejścia od zespołu naszej ówczesnej wokalistki. Ponownie miesiące prób, zamykania się w piwnicy kilka razy w tygodniu, wiara w sukces itp. Wszystko to zostało całkowicie zaprzepaszczone. Miałem dość. Pomyślałem, że nie mam już dłużej ochoty być zależnym od kaprysów innych. Ponieważ gry na basie nauczyłem się sam, a tu i ówdzie dało się słyszeć głosy, że to moje granie jest oryginalne, pomyślałem, że mam zatem świetne predyspozycje do zajęcia się filmem, gdyż też nic na ten temat nie wiem. Zatem i w tej materii mogę okazać się być oryginalnym.
Dwa moje pierwsze filmy traktowałem jako swoisty poligon doświadczalny. W trakcie ich tworzenia nie bałem się o nic, gdyż wiedziałem, że robię je po to, by się czegoś nauczyć i aby mój trzeci film, który traktuję jako wstęp do prawdziwej przygody z kinem, był jak najlepszy. Dopiero przed przystąpieniem do realizacji „Zemsty dr. la Morte” postanowiłem o robieniu filmów dowiedzieć się czegoś więcej. Poprzednie me „dzieła” uświadomiły mi, że scenariusz to absolutna podstawa. Ukończyłem zatem warsztaty w GSF. Głównie po to by dowiedzieć się nieco więcej o pisaniu. Miałem szczęście, gdyż tego przedmiotu uczył mnie sam Grzegorz Łoszewski (m.in. „Komornik”, „Bez wstydu”, „Handlarz cudów”). Dalej, już sam, z książek uczyłem się o grze aktorskiej oraz o montażu, którego zasady i możliwości poznałem montując samodzielnie „Walczak retro agit”.
Jak się potem okazało popełniłem przy tym kupę błędów, jednak dzięki nim stałem się o wiele bardziej świadomym twórcą. Zatem moja obecna wiedza daje mi możliwość kontroli produkcji na każdym etapie i ingerencji w kompetencję współtwórców projektu – bo tak wolę nazywać ludzi, z którymi pracuję – ale robię to tylko w przypadku, gdy widzę, że ktoś sobie nie radzi. Czyniąc inaczej straciłbym to, co dla mnie najcenniejsze – geniusz i oryginalność innych! Dla mnie film to praca zespołowa.
MK: W kinie niezależnym działasz już od 2004 roku. Swoją przygodę z filmem rozpocząłeś „Kolią Księżnej Romanowej”. Dzisiaj mija 9 lat od tamtego czasu. Czy, a jeśli tak, to jak zmieniła się Twoja twórczość w tym czasie? Są jakieś zasadnicze różnice między Twoim podejściem do produkcji 9 lat temu, a tym w 2013 roku?
AT: Tak. Zasadnicze. Kiedyś cieszyłem się, że mogę sobie poeksperymentować w nowym (oczywiście dla mnie) obszarze sztuki jakim jest film. W czasie eksperymentów mogłem przymykać oko na niedostatki. Grać na jednej strunie. Dziś po ukończeniu „Zemsty dra la Morte” etap eksperymentów mam już za sobą. Dokładnie wiem czego chcę.
Głównie, to robić piękne i ważne filmy, uczyć się od lepszych i współpracować z geniuszami. Kilka takich osób już poznałem, z czego jestem bardzo dumny. Aby jednak tak się stało, musiałbym mieć normalne pieniądze. Czyli takie, jak w profesjonalnym kinie. Zobaczę. Dziś kończę budowę drugiego domu z wnętrzami w stylu art deco, który pewnie uda mi się odwiedzać zaledwie kilka razy w roku. Potem mam ochotę trochę odpocząć na jachcie. Jak wypocznę, to jeszcze nie wiem w co zainwestuję.
MK: Kim jest Inżynier Walczak? Czy można zaryzykować twierdzenie, że pewne jego cechy są odbiciem Twojej osoby, czy jest to może w pełni wymyślona kreacja na potrzeby serii przygód tego bohatera? Skąd w ogóle pomysł, żeby znaczną część swojej działalności filmowej oprzeć na perypetiach Inżyniera Walczaka?
AT: Zacznę od końca. Ja po prostu uważam, że naszemu narodowi potrzebny jest nowy bohater!!! „Czterej pancerni”, „Kloss”, „Janosik” czy „Żbik” skończyli się dwie epoki temu. A kto ich zastąpił? „Kiepski” – bardzo lubię zresztą! Zatem można się zgodzić z tezą, że istnieje deficyt polskiego współczesnego bohatera. Walczak może nim się stać, gdyż posiada cechy uprawniające go do tego. Jest romantyczny, inteligentny, śmieszny, pozytywny i nie przeklina! Choć korzeniami tkwi w estetyce lat 70 tych – to głową porusza we współczesnym świecie. Jest uniwersalny. Może dbać o ekologię, być poruszonym losem koreańskich kobiet, czy przystojnym żużlowcem. Nie ma ograniczeń. To, co odróżnia go na tle innych bohaterów – również zagranicznych – to to, że jak dotychczas, nie posługuje się bronią tylko inteligencją i godzi w swych przeciwników ostrzem celnych ripost, zaskakując niekonwencjonalnością działań. Moim marzeniem jest, aby filmy o inżynierze Walczaku stały się przebojami gatunku, którego jeszcze nie ma, a który dopiero nadejdzie.
Co do pierwszej części pytania, to pozwolę sobie zauważyć, że bystrzak z pana panie redaktorze:) . Jednakże te pytanie należałoby zadać Torpedo Loco, czyli twórcy postaci. Ja tę postać tylko odgrywam (chwilowo) i głównie tworzę o niej filmy. O tym jak różni się nasze podejście w kreacji można łatwo zauważyć oglądając „Kolię…” i „… retro agit”, które oparte są na scenariuszu Loco, i porównać z „Zemstą…”, która oparta jest na moim scenariuszu. Mogę tylko przypuszczać, że wspólnie spędzone lata w Phonoplaśmie, której Loco był członkiem, miały pewnie wpływ na kształt postaci, ale jakie konkretnie cechy charakteru są pobrane ode mnie, tego nie wiem. Wiem tylko, że ja nie rozwiązałem jeszcze żadnej zagadki – choćby tej najprostszej: ”Czy jesteśmy sami w kosmosie i kim są ankietowani z Familiady?”, a Inżynier to: „człowiek, dla którego nie istnieje słowo: niewyjaśnione!”.
MK: Grasz w swoich filmach pierwszoplanowe role. W związku z tym masz porównanie pomiędzy trudem gry aktorskiej, a trudem reżyserki. Co Twoim zdaniem jest trudniejsze i jak to jest reżyserować samego siebie?
AT: Zaznaczam, że to, co teraz powiem jest moją subiektywną oceną. Jak wiesz jestem amatorem. W całym swoim artystycznym życiu zetknąłem się z wieloma rodzajami sztuki i z wieloma osobami, które uważają się za artystów. Dziś uważam, że aktor to ktoś, kto powstał w momencie połączenia się plemnika z jajeczkiem. Ot i cała jego robota. To geny bowiem głównie decydują o tym, do jakiej roli będziemy się nadawać i czy w ogóle. Nie praca, trud czy popularność. Zwykła genetyka. Oczywiście matkę naturę można troszeczkę udoskonalić, dlatego potrzebne są szkoły aktorskie.
Z muzykiem jest już odrobinę inaczej. Łatwiej mi wyobrazić sobie pracowitego, ambitnego i zdolnego muzyka, który zagrałby z Beethovenem , Zappą czy Boysami, niż np. Lindę jako Kiepskiego, czy Grabowskiego jako Neo w „Matrixie”. Zatem aktorstwo traktuję jako przypadek lub los na loterii a nie „trud”. Tak się złożyło, że na dzień dzisiejszy pasuję do grania tego bohatera, ale marzę o tym by pojawili się inni. Wręcz nie mogę się już doczekać kastingu!!! Również reżyserii nie uważam za coś wyjątkowego. Zadanie reżysera jest podobne do zadania trenera, w dajmy na to, piłkarskim klubie. Jeśli ma słabych zawodników to przegra mecz. Wyobraża pan sobie współczesne „Alternatywy 4”? Bo ja nie. Tu nawet śp. Bareja nie pomoże.
To, co wyróżnia mnie na tle innych reżyserów to to, że pracuję – poza bardzo nielicznymi wyjątkami – z amatorami. Moim trudem więc jest umiejętny dobór danych osób i kierowanie nimi tak, aby wypadli naturalnie i wciągali w fabułę. Uważam, że w nurcie kina niezależnego nie mam w tym obszarze sobie równych i z całą pewnością jest to trudniejsze od grania Walczaka.
W reżyserowaniu samego siebie najgorsze jest to, że ja zawsze gram na końcu. Czyli np. po 12 godzinach na planie. Często bez innych aktorów i statystów. Wszyscy – poza mną – są już wtedy zmęczeni i zniecierpliwieni. Muszę pędzić z przebiórkami i tekstem, co kradnie mi koncentrację. Najtrudniejszym dla mnie, obserwując dzieła moich ukochanych geniuszy (W. Allen, Tarantino czy mistrzowie Machulski i Bareja) jest wymyślenie i napisanie dobrego scenariusza. Mój najlepszy to oczywiście „Zemsta…”. Mam nadzieję, że przy pracy nad nowym doznam jeszcze wspanialszego oświecenia.
MK: „Zemsta dr. la Morte” to Twój ostatni popełniony obraz. Odwiedził on już szereg festiwali w ramach pokazów specjalnych i cieszy się sporym zainteresowaniem wśród widzów. W jaki sposób osiągnąć taki pułap, na którym jesteś obecnie? Wielu twórców niezależnych nie może wyjść poza obręb youtube, Tobie natomiast udało się wypłynąć przed festiwalową publiczność. Udzielisz rady kolegom po fachu?
AT: Oczywiście, z przyjemnością. Choć wiem, że oni i tak już to wiedzą. Oto mój wzór na taki „pułap”:
Marzenie + determinacja + szczerość + wiara + „zarażenie” Twoją pasji innych + własne predyspozycje = kolejny sukces.
MK: Pozostając przy „Zemście dr. la Morte” – przyznajesz, że wszelkie środki na realizację tego filmu zgromadziłeś osobiście. Wiązało się to z wielkim trudem. Co najczęściej powodowało, że trafiałeś na „mur nie do przebicia”? Jak sobie poradziłeś z trudnościami i czym udało Ci się przekonać potencjalnych sponsorów?
AT: Przepraszam, że głos mi drży, ale w tej chwili właśnie, z inicjatywy ministra (nazwisko znane redakcji) odbywa się posiedzenie rządu, którego celem jest podjęcie wzruszających dla mnie ustaleń. Otóż, trwa bardzo rozsądna debata na temat tego, czy „Zemsta dra la Morte” ma się stać – obok flagi, hymnu i dzieł Adama – kolejnym narodowym dobrem. Nie wiem, jak to się dalej potoczy, ale wiem, że dokładnie o północy uniesie się nad parlamentem biały dym oznaczający wybór daty 11 listopada, jako corocznej emisji filmu w kinach i telewizji publicznej o godzinie 20.00. Moja fabryka wytwarzająca kule dyskotekowe przynosi mi całkiem dobre dochody, zatem jeśli zabraknie mi małych kwot, to się nią podpieram. Myślę, że powyższe fakty najbardziej wpływały na pozytywne gesty ze strony mecenasów sztuki.
MK: Co dalej? Czy w planach są kolejne przygody Inżyniera Walczaka? A może uderzysz w inny rodzaj kina?
AT: Mam w głowie całą masę pomysłów. Myślę o ekranizacji sztuki teatralnej pt. ”Kopciuszek” wg mojego scenariusza i pomysłu. Chcę zrobić 40 minutowy film o inżynierze w nowej, nieznanej jeszcze w kinie detektywistycznym formie i zacząć przygotowania do kolejnego pełnometrażowego filmu o Walczaku pod roboczym tytułem „Ekstramisja, czyli inżynier Walczak w mieście kobiet”. Mam też kilka propozycji zagrania jako aktor u innych reżyserów. W chwili obecnej skupiam się jednak głównie nad wydaniem pierwszego – historycznego – „opowiadanio-komiksu” z cyklu „Przygody inżyniera Walczaka pt.: Inżynier Trojański”.
Zza miedzy #6 - 15 porad, jak zostać lepszym reżyserem?
Bardzo dobre, konkretne wskazówki. Jestem ciekawa, czy współcześnie obDubel#14 - Obróbka skrawaniem (2012)
Dziękuję za recenzję i pozdrawiam :)Rumuński Szwadron
Szczerze, dawno się tak nie ubawiłem tym absurdalnym humorem. JedynaLudwik Danielak - Żołnierz wyklęty
Chwała bohaterowi. To zbieżność z moim nazwiskiem. Zbieżność również o