Dubel #72 – „Oblitus: Rise of the Forgotten” (2016)
Poza filmami romantycznymi, filmy wojenne to w naszym serwisie najmniej zapełniana kategoria (w czasie powstawania tego tekstu było raptem 17 filmów). Zastanawiam się z czego to wynika? Z permanentnego braku funduszy? A może z faktu, że robiąc film wojenny trzeba szczególną wagę przywiązywać do detali, rekwizytów i tym podobnych spraw, które w innych gatunkach gdzieś tam jeszcze umkną widzowi? Jedno jest pewne – kiedy już powstaje film wojenny, to najczęściej jest on zrealizowany bardzo porządnie. Nie inaczej jest w kwestii wojennego dzieła Adama Aljovicha pt. „Oblitus: Rise of the Forgotten”.
Oblitus: Rise of the Forgotten jest krótkometrażowym filmem wojennym (trwa ok. 15 min, z czego 5 min to napisy), który opowiada historię zapomnianych polskich żołnierzy w szeregach armii Stanów Zjednoczonych walczących na zachodnim froncie w 1944 roku. Autorzy już w pierwszych sekundach filmu zapewniają widza, że przedstawiona fabuła jest zainspirowana autentycznymi wydarzeniami, co tylko wzmacnia wrażenia płynące z ekranu. A wrażenia te są… mocne. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta: twórcy korzystają z tego samego patentu, który w 2003 r. wprowadziło Activision w pierwszej grze z serii Call of Duty. Otóż zarówno w grze, jak i w „Oblitusie” mamy do czynienia z wojną pokazaną z perspektywy małego trybiku w całej wojennej maszynie – szeregowego żołnierza, który gryzie piach i przełyka ślinę zmieszaną z błotem po to żeby wykonać jakieś podrzędne zadanie. Zadanie, które oczywiście w pakiecie z tysiącami innych przedsięwzięć przybliża Aliantów do zwycięstwa.
Nadchodzi zatem dobry moment, żeby powiedzieć kilka słów o tym, jak ta wojna została w „Oblitusie” pokazana. A pokazana została satysfakcjonująco. Autorzy zdradzają, że realizując sceny batalistyczne inspirowali się „Szeregowcem Ryanem” S. Spielberga, natomiast ja bardziej bym tu widział nawiązania klimatem do „Kompanii Braci” i odcinka w Ardenach. Tutaj też mamy las, a jedyna różnica, która dzieli „Oblitusa” od „Kompanii” jest taka, że nie mamy śniegu, a liczba okopów jest nieporównywalnie mniejsza.
Ujęcia są długie, ale kamera pracuje w nich bardzo dynamicznie. Chyba nie pomyliłbym się za bardzo gdybym stwierdził, że prawie cały film to pokaz kunsztu operatora steadycamu. Kamera „krąży” wokół tych żołnierzy, jak jastrząb nad wsią w Polsce Zachodniej. Sam zabieg jest dobrany idealnie, ponieważ dzięki tym długim ujęciom jesteśmy w stanie wsiąknąć w akcję, przyjrzeć się detalom i wczuć się w klimat szeregowego żołnierza, którego wojenna przygoda może się skończyć od głupiego rykoszetu. Warto w tym miejscu wspomnieć o dbałości twórców o szczegóły. Żołnierze są ubrani w mundury związane z epoką, jeżdżą samochodami, które stanowiły trzon II WŚ i korzystają z broni, którą świetnie znamy z drugowojennych FPS’ów. Ogółem jedyna rzecz, jaka nie trzyma mi się tutaj kupy to fakt, że prawie wszyscy wyglądają jak laleczki. Prócz zranionego żołnierza tryskającego krwią, nie widzimy tutaj umorusanych ziemią wojowników, a przecież non stop ich wędrówce towarzyszą wybuchy, czołganie i chowanie się po krzakach. Trochę popracowałbym nad tym żeby ich „poszarpać”, pobrudzić.
Płynnie zatem przechodzimy do „efektów specjalnych”. Napisałem to w cudzysłowie, bo wiadomo jak to jest z tym tematem w kinie niezależnym – przeważnie szału nie ma. Jednak, nie w tym przypadku. W „Oblitusie” mamy przemieszanie pirotechniki z komputerowymi wstawkami. Co krok koło żolnierza wybucha jakiś pocisk z moździerza, a co parę sekund obok głowy (a czasem nie) przelatuje seria z karabinu maszynowego. Wszystko to wygląda przyjemnie, nie odwraca uwagi od głównej akcji, a w połączeniu z dobrze dobranymi efektami dźwiękowymi stanowi smaczną ucztę dla oczu i uszu.
To, co zaserwowali nam twórcy nie jest spektaklem, w którym jesteśmy tylko obserwatorami. Jedna z ostatnich scen upewniła mnie w przekonaniu, że film zrobiony jest w taki sposób aby widz poczuł się uczestnikiem akcji. Kiedy przyjrzycie się, jak zrealizowano scenę ratowania żołnierza, przekonacie się o czym mówię.
„Oblitus” ma jedną mocną wadę, która mam nadzieję zostanie zlikwidowana. Mianowicie, film wprowadza nas w ciekawą akcję, pozwala nam wczuć się w tego szeregowego żołnierza i… za parę minut zostawia nas z napisami końcowymi. Po prostu całość jest tak dobra, że aż żal się z tą produkcją rozstawać… Dlatego mam wielką nadzieję, że zgodnie z zapowiedzią Adam Aljovich pokusi się o pełny metraż, który powstanie na bazie tego krótkometrażowego dzieła. Wtedy zapewne będziemy mieli do czynienia z bardziej rozbudowaną fabułą, na którą tutaj nie było miejsca.
Przy tej okazji chciałbym Wam powiedzieć, że tego filmu przynajmniej póki co nie zobaczycie w Internecie. Nie oznacza to jednak, że musicie ufać w ciemno mojej recenzji. Mamy bowiem to szczęście, że film Adama Aljovicha został włączony jako jeden z 12 do przeglądu Helios OFFy 2017! W związku z tym, nie ma chyba wyboru – aby przeżyć tę wojenną przygodę naprawdę warto wybrać się 5 kwietnia o g. 18.00 do najbliższego Heliosa. Tym bardziej, że kto, jak kto, ale „Oblitus: Rise of the Forgotten” naprawdę zasługuje na to żeby pokazać go na wielkim ekranie. Zapraszamy!
Film obejrzysz podczas Helios OFFy 2017.
To Twój film? Przesadnie go pochwaliliśmy? A może przegięliśmy z hejtem? Koniecznie daj nam o tym znać w komentarzu! Jeśli to nie Twój film, nie szkodzi! Też podziel się swoją opinią!
Nikt
Przepiękny film...nie wiem co dodać...piękne kilkanaście minut. DziękuZza miedzy #6 - 15 porad, jak zostać lepszym reżyserem?
Bardzo dobre, konkretne wskazówki. Jestem ciekawa, czy współcześnie obDubel#14 - Obróbka skrawaniem (2012)
Dziękuję za recenzję i pozdrawiam :)Rumuński Szwadron
Szczerze, dawno się tak nie ubawiłem tym absurdalnym humorem. Jedyna