SZTOS (1997)
SZTOS (1997)
reż. Olaf Lubaszenko
Debiut reżyserski Olafa Lubaszenki to film w pewnym sensie prekursorski i wiele lat wyprzedzający panujący obecnie boom na kino, którego akcja rozgrywa się w czasach PRLu (m.in. „Wszystko, co kocham”, „Ile waży koń trojański?”, „Dom zły”, „Czarny czwartek”, „80 milionów”), lub które rozlicza „zbrodniarzy” tamtych czasów („Rysa”, „Kret”).
Bohaterami jest dwójka rzezimieszków, do których widz od razu pała sympatią. Można ich śmiało rozgrzeszyć jako idealistów nie godzących się z systemem, a chcących po prostu godnie żyć. Nazwanie ich współczesnymi Robin Hoodami nie byłoby znów takim nadużyciem, gdyby nie to, że rabując bogatych, biednym raczej nie oddawali, no chyba, że za takich uznamy ich samych.
Wzorowani na bohaterach „Żądła” George’a Roya Hilla (zresztą STING nazwano, powstałą na okoliczność realizacji projektu, spółkę producencką Lubaszenko-Pazura-Kolasa) z niezapomnianymi kreacjami Roberta Redforda i Paula Newmana, Synek i Eryk przemierzają północną część Polski kantując przy wymianie walut turystów (głównie z Niemiec i Anglii). Cel przyświeca im jednak większy niż tylko wieść klawe życie. Zamierzają zebrać grubszą gotówkę na sztos, który planują dla Śruby. Śruba to facet prowadzący nielegalne kasyno, który wyrolował wcześniej na 5 tysięcy dolarów Eryka.
Debiutujący w roli scenarzysty Jerzy Komasa zaraził pomysłem Olafa Lubaszenkę, który właśnie planował przesiąść się na fotel reżysera. Mając do dyspozycji niewielki budżet, wsparty przez Komitet Kinematografii i stacje Canal+ oraz Polsat, reżyser zmuszony był na wiele ograniczeń (szczególnie że akcja rozgrywa się na początku lat 70tych, czyli wiadomo – odpowiednie kostiumy, scenografia, plenery). Dzięki temu powstało specyficzne „wydarzenie towarzyskie” obsadzone głównie przyjaciółmi i znajomymi reżysera. Role drugoplanowe bądź epizodyczne grają m.in. Ewa Gawryluk, Leon Niemczyk, Jerzy Kolasa, Agnieszka Sitek, Henryk Bista, Dariusz Kordek, Edward Linde-Lubaszenko, Janusz Józefowicz, Janusz Stokłosa, Przemysław Saleta, Olaf Lubaszenko, Michał Milowicz, Grzegorz Skrzecz, Olaf Deriglasoff. Muzykę do filmu skomponowała formacja Miłość, w skład której wchodził Tymon Tymański i Leszek Możdżer. Na ścieżce dźwiękowej pojawiają się również pastisze Niemena i Nalepy wykonane przez Tymona i Trupy, a także dwa utwory Kazika Staszewskiego („Sztos” i „Gdy Mam co chcę, wtedy więcej chcę”).
A smaczków jest tu znacznie więcej!!! Na początku filmu, w scenie w kasynie z Erykiem wita się autentyczny polski gangster Nikodem Skotarczak. Zasypiający w hotelowym pokoju Synek słyszy dobiegające zza ściany głosy Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza (pochodzące z filmu „Wniebowzięci” z 1973 roku).
Pisząc te słowa w przeddzień premiery „SZTOS 2″ (Wy czytacie to w chwili, kiedy na moim profilu facebooka jest już jego recenzja) jestem pełen obaw względem kontynuacji. O ile jeszcze „Chłopaki nie płaczą” i „Poranek kojota” znalazły rzesze entuzjastów, o tyle „E=mc2″ i „Złoty środek” traktowałbym raczej w kategorii niewypałów.
Czy powracające po latach ekranowego niebytu bądź twórczego marazmu dwa najbardziej elektryzujące nazwiska polskiego filmu lat 90-tych (Pazura i Linda) sprawią, że wyjdziemy z kin z uśmiechami na twarzach i w poczuciu mile spędzonego czasu?
Bez względu jednak na to czy wybieracie się do kina na „SZTOS 2″ czy też nie, warto obejrzeć „SZTOS 1″.
Dawid Gryza
23 stycznia 2012 at 08:24SZTOS 2 (2011) Ten film jest tak inteligentny, wyrafinowany i subtelny jak pomysł bohaterów na ostatni sztos jaki chcą wywinąć SB-kom - nakarmić ich grzybkami halucynogennymi i ciasteczkami z marihuaną i najzwyczajniej w świecie okraść. PRL widziany oczami reżysera to feeria barw, wieczna grywa, zero stresu (no chyba, że natkniemy się na transwestytę), hi life. Jedyne próby zadbania o jakiekolwiek... oddanie realizmu to kilka czołgów, policyjne stroje i parę muzycznych szlagierów z tamtych lat. Wszystko oczywiście "pięknie" sfilmowane, na modłę tefałenowską i zgodne ze standardami wyznaczonymi przez polskie komedie romantyczne, tudzież niedawny debiut reżyserski Cezarego Pazury. Ciągnie się to niemal w nieskończoność na jednym i niezmiennym, dość niskim poziomie. Początkowy "dowcip" z małym Adamem Małyszem, którego spotykają nasi bohaterowie to nic innego tylko zrzyna z identycznej zagrywki zastosowanej w "Ile waży koń trojański?", gdzie Ilona Ostrowska spotkała małego Kubicę. Kilka ciepłych słów, żeby nie było, podobał mi się pierwszy numer z grą w pokera. Serio! Zaskoczyło mnie to. Niestety później było tylko gorzej. Szyc po raz pierwszy poprawiający sobie bransoletkę w scenie w restauracji jest doskonały. Niestety, gdy później powtarza ten sam gest wypada żenująco. Miło było zobaczyć w epizodach Bugaja, Skrzecza i Kossedowskiego (dwójka ostatnich jako bijący się policjanci - skojarzenia z "Przepraszam czy tu biją" jak najbardziej na miejscu). I to tyle. Na 10 gwiazdek daję 2,5.