„Praca przy filmie to umiejętność słuchania ludzi” – Wywiad z DED FLAJ PRODAKSZYNZ
DED FLAJ PRODAKSZYNZ swoją przygodę z filmem rozpoczęli w minionym tysiącleciu. Od tamtej pory dorobili się pokaźnej – acz niekonwencjonalnej – filmografii, festiwalu filmowego, a ostatnio także własnego kina. Rozmawiam z Mariuszem Szulcem, twórcą DFP.
Dawid Gryza: Jak zaczynaliście i skąd wzięła się nazwa Waszej grupy?
Mariusz Szulc: Pierwsze filmowe początki datujemy na rok 1998. Kolega pożyczył czarno-białą, przemysłową kamerę Unitra, podpięliśmy ją do magnetowidu z podglądem na telewizorze i małpowaliśmy (jest nagranie, ale się go wstydzimy). Później wpadliśmy na pomysł, że nagramy taką jakby własną telewizję i to już nosiło znamiona przemyślanego czegoś i nazywało się TV KLOP (jest nagranie – wstydzimy się mniej). Taka telewizja po naszemu nagrana na VHS, z którym chodziliśmy po „domówkach” i raziliśmy tym ludzi. Bywało śmiesznie. Później okazało się, że w ogóle jest coś takiego jak amatorski ruch filmowy zwany „offowym” i że takich ludzi jak my jest więcej, z tą różnicą, że oni robią inne rzeczy. Czad! Tak poznaliśmy kolegę Wojtka, który wówczas organizował takie pokazy w dawnym kinie Cytryna w Łodzi. Wtedy też zaiskrzyło by się jakoś ukonstytuować i przyjąć miano amatorskiej grupy filmowej o nazwie „Ded Flaj Prodakszynz”. Był to rok 2005. Nazwa pochodziła od suchego muszydła z parapetu, które nas wtedy zainspirowało i ubawiło. Oczywiście pisownia celowo miała być błędna, plastyczna, by pokazać, że my też będziemy się zmieniać i nie chodziło tu tylko o starzenie się. Wymyśliliśmy też, że każdy nasz film będzie rozpoczynała animowana czołówka, w której mucha odwala kitę i ruszyliśmy z tematem już bardziej świadomie.
DG: Jeśli dobrze kojarzę to przełomowym dziełem w Waszej twórczości były „Grabie”?
MS: Chyba tak, choć nie odczuliśmy tego tak od razu. Później zauważyliśmy to namacalnie, po kolejnym festiwalu filmowym gdzie zdobyliśmy nagrodę. Żywa gotówka za pokazywanie sztucznych bebechów – szał i odpowiadanie na pytania „jak zrobiliście to, a tamto?” ale i też pytania „Dlaczego?”. Te lubiliśmy tak samo jak te pierwsze. Zresztą takich przełomowych momentów wydaje mi się, że było kilka. Choćby opracowanie własnego festiwalu filmowego – Festiwal Filmów Antydepresyjnych „Relanium”, który był efektem ubocznym jeżdżenia po kraju na festiwale i załapaniu, że wesołych filmów jest mało lub jeśli są, to nikną wśród smutów i przydługich, przedumanych i czasami wręcz bolesnych dzieł filmowych. Choć niewątpliwie natchnionych szczerym artyzmem.
DG: Czyli od wygłupów z kamerą, poprzez skonkretyzowane produkcje, aż do własnego festiwalu filmowego. Jaka misja przyświecała Relanium i kiedy możemy spodziewać się jego reaktywacji?
MS: Misja była i jest prosta. Szukamy ciekawych filmów komediowych. Jak to ujęliśmy na naszej festiwalowej stronie: „Celem organizatorów jest odnalezienie krótkich filmów zapobiegających pojawieniu się stanów jesienno-depresyjnych wśród widzów.” Zaś reaktywacji nie ma co się spodziewać bowiem już trwa, jedynie jeszcze nie została uzewnętrzniona, ale lada dzień ruszymy z kampanią informacyjną, zaś sam festiwal i jego finał odbędzie się w drugiej połowie lutego 2015 w naszym małym kinie. I właśnie z tego powodu z festiwalem trochę przemarudziliśmy, bo wzięliśmy się za potężne działanie i przy pomocy funduszy unijnych uruchomiliśmy. Ba! Zbudowaliśmy własne kino. Kino Bodo. Trwało to prawie dwa lata, ale teraz mamy swoje miejsce, w którym mogliśmy zebrać nasze doświadczenia, umiejętności i znajomości, które wypracowaliśmy od czasu kiedy startowaliśmy w naszej filmowej drodze.
DG: Warto dodać, że Kino Bodo to nie tylko pokazywanie regularnego repertuaru, ale też szereg różnych około filmowych imprez. Była „Teleturniejada”, „Reklamojada”, „Dziadowski Halloween”…
MS: Tak, oprócz zwyczajowego kina repertuarowego robimy pokazy, które albo sami chętnie byśmy obejrzeli albo czujemy, że mogą spodobać się publiczności. Tym bardziej, że ludzie często szukają czegoś innego, dla nich nowego i to właśnie czasem w kinie. Zresztą, kto zna nas lub naszą twórczość z pewnością zorientuje się, że tak zwyczajnie tu nie jest. Poza tym nie ma co ukrywać, teraz trzeba utrzymać i rozwijać firmę, a by to robić skuteczniej trzeba się wyróżnić. Klepanie w kółko w jedno miejsce młotkiem to nie ta droga. Dlatego w kinie Bodo zawsze będziemy serwować filmowe smaczki i wideo flaczki
DG: A jak odbija się prowadzenie kina i organizowanie festiwalu na Waszej twórczości filmowej?
MS: No tu nie ma co ukrywać, że prowadzenie kina to jest spora praca. Choćby najbliższy przykład, że nasz antydepresyjny festiwal odbywa się nieregularnie i właśnie notuje dłuższą pauzę. Co do twórczości filmowej to z pewnością nie zamarła. Pomysły ciągle są. Choć ostatnimi czasy łatwiej nam było wspomagać filmowo innych twórców, jak choćby Tomira Dąbrowskiego z R.I.P. Pictures przy jego filmie „Attack of the killer phones”, gdzie realizowaliśmy scenę finałowej walki ze złem przyczajonym w centrali telefonicznej, czy Dawida Rycąbla - NaffNaff (Zespół Filmowy Sebastian) przy filmie „Pan Prowizorka 6″. Ale dla stęsknionych naszej twórczości mamy dobrą informację, bowiem lada dzień ukaże się na naszym kanale YouTube materiał, który nie był w szerokim gronie publikowany choć swoje 5 minut już miał parę lat temu. Był to program satyryczny realizowany do lokalnej telewizji w Pabianicach i nosi nazwę „Musztarda Po Obiedzie”. 10 odcinków już wkrótce. Oczywiście nie wszystko naraz nie chcemy przecież by ludzie się pokaleczyli.
DG: Jak opisałbyś twórczość grupy DFP? Z tego co wiem nie ograniczacie się jedynie do filmowych skeczy i krótkometrażowych fabuł.
MS: Odkryliśmy kiedyś przypadkiem, że istnieje paralityczno-drgawkowy bojowy środek trujący o nazwie DFP. Czyli w zasadzie ma zbliżone działanie do naszych filmów. Mają bawić, a jak nie, to dziwić. I to też dotyczy animacji, które oprócz filmów robimy. Chyba jesteśmy jedną z niewielu grup filmowych, która na swoim koncie ma filmy, jak i animacje. Prym tu wiedzie seria z Sówką Imprezówką, choć są inne produkcje w technice rysunkowej czy flash. W planach animacja lalkowa, ale to jeszcze odległa sprawa.
DG: Z której ze swoich filmowych produkcji jesteście najbardziej dumni?
MS: Chyba najbardziej to z naszej ostatniej, największej jak do tej pory produkcji – „Szpadel klątwa kaprawego boga”. Całe 15 minut filmu z czymś rzadko u nas spotykanym, bowiem film posiada ciąg logiczny. Masa pracy, przygotowań, przebity na wylot palec przy produkcji rekwizytów. Ale autentycznie ten film nam się podoba i mogę powiedzieć nieskromnie, że tak – jesteśmy z niego dumni.
DG: Jako filmowy twórca z wieloletnim doświadczeniem jakiej rady udzieliłbyś początkującym reżyserom?
MS: Gdzieś już kiedyś odpowiadałem na to pytanie. O ile pamiętam to najpierw powiedziałem, by nie brać się za robienie filmów. W moim przypadku zauważyłem, że praca przy filmie to pewna umiejętność słuchania ludzi i korzystania z ich pomocy i pomysłów na każdym etapie produkcji. Jednak to wszystko trzeba zrównoważyć z potrzebą stawiania czasem na swoim z opcją przekonywania do tego ludzi.
DG: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Nikt
Przepiękny film...nie wiem co dodać...piękne kilkanaście minut. DziękuZza miedzy #6 - 15 porad, jak zostać lepszym reżyserem?
Bardzo dobre, konkretne wskazówki. Jestem ciekawa, czy współcześnie obDubel#14 - Obróbka skrawaniem (2012)
Dziękuję za recenzję i pozdrawiam :)Rumuński Szwadron
Szczerze, dawno się tak nie ubawiłem tym absurdalnym humorem. Jedyna