Złapane w sieci #111 – INTERZONE (1987)
INTERZONE (1987)
reż. Deran Sarafian
Nakręcenie dobrej komedii to nie lada sztuka, a dobrego pastiszu być może jeszcze większa. Wiąże się to bowiem z kredytem zaufania danym widzom, którzy mogą przecież nie znać wszelkich niuansów rządzących gatunkiem wykpiwanym przez twórców. Tym bardziej, jeśli na warsztat bierze się kino post-apokaliptyczne, będące w przeważającej liczbie przypadków parodią samego siebie. Post-apokalipsa w szeroko rozumianym tego słowa znaczeniu, jest stosunkowo łatwa do nakręcenia, bo tania. Wystarczy odludny teren (pustynia, las), trochę rupieci i szmat, które posłużą za scenografię, rekwizyty i kostiumy. Im bardziej ubogo tym bardziej utopijnie. Nic dziwnego, że w tym klimacie zrodziło się wiele filmowych debiutów.
Deran Sarafian debiutował dwa lata wcześniej, horrorem science-fiction pt. „Alien Predator”. „Interzone” to jego drugi film. Nakręcony został we Włoszech (zaledwie 30 km od Rzymu), a wyprodukował go Joe D’Amato (reżyser 200 filmów, wśród których można wyłowić takie perełki jak: „Emanuelle and the Last Cannibals” z 1977, „Porno Holocaust” z 1981, „Ator 1 & 2″ z 1982; lata 90. upłynęły panu głównie na kręceniu pornoli).
Przemierzający w pojedynkę post-apokaliptyczne lasy najemnik Swan, zostaje wynajęty przez posługującego się nadnaturalnymi mocami kapłana Panasonica, do walki z bandą agresywnych najeźdźców, za wszelką cenę chcących wejść w posiadanie skarbu, którego strzegą mnisi w świątyni znajdującej się w strefie Interzone.
Początkowo można odnieść wrażenie, że „Interzone” jest kolejną nieudolną niskobudżetową produkcją z fatalnie grającymi aktorami. Pojawiające się jednak co chwilę akcenty humorystyczne dają nam do myślenia, że to może nie są tylko klasyczne rozładowywacze napięcia po emocjonujących scenach akcji. Do tego dochodzą jeszcze sceny będące parodią znanych filmowych hitów (m.in. „Łowca jeleni”, „9 i pół tygodnia”). O tym, że reżyser lubi bawić się gatunkami i konwencją mogą świadczyć kolejne tytuły z jego filmografii. Wampiryczny horror „To Die For” (1988), więzienny akcyjniak z Jeanem Claude Van Damme „Death Warrant” (1990) , sensacyjny dramat „Back To U.S.S.R.” (1992) z Romanem Polańskim, czy „Gunmen” (1993) akcja z nawiązaniami do spaghetti westernów, w której obok Christphera Lamberta i Mario Van Peeblesa pojawiają się gwiazdy hip-hopu.
Wielka szkoda, że przy takim wyczuciu konwencji Deran Sarafian zakotwiczył, na dobre zdaje się, w telewizji. Ostatnim kinowym filmem, który wyreżyserował było „Na granicy ryzyka” (1994) z Charlie Sheenem, Nastassją Kinski i Jamesem Gandolfinim. Do kinowej banicji niewątpliwie przyczyniła się sromotna porażka tego filmu (przy budżecie 50 milionów dolarów film zwrócił niespełna 16,5 mln). Tytuły seriali („CSI: Miami, Las Vegas, New York”, „Dr. House” czy ostatnio „Hell On Wheels”), których poszczególne epizody kręci Sarafian, zdają się jednak rekompensować jego absencję w kinie i podbudowywać nadszarpnięty wizerunek sprzed blisko 20 lat. Żywię głęboką nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę nowy pełnometrażowy film kinowy tego reżysera.
Zanim jednak będzie nam to dane, zapoznajmy się (albo przypomnijmy sobie, bo być może są wśród Was tacy, którzy film już widzieli) z dziełem Sarafiana z 1987 roku.
Polecamy bloga autora działu „Złapane w sieci”:
Nikt
Przepiękny film...nie wiem co dodać...piękne kilkanaście minut. DziękuZza miedzy #6 - 15 porad, jak zostać lepszym reżyserem?
Bardzo dobre, konkretne wskazówki. Jestem ciekawa, czy współcześnie obDubel#14 - Obróbka skrawaniem (2012)
Dziękuję za recenzję i pozdrawiam :)Rumuński Szwadron
Szczerze, dawno się tak nie ubawiłem tym absurdalnym humorem. Jedyna