Złapane w sieci #170 – STARCRASH (1978)
STARCRASH (1978)
reż. Luigi Cozzi
„Gwiezdne wojny”, które weszły na ekrany amerykańskich kin 25 maja 1977 roku, zrewolucjonizowały gatunek science fiction. Oczywiście była to także rewolucja dla całego przemysłu filmowego ze wszystkimi franczyzami oraz licencjami na sprzedaż zabawek i gadżetów nawiązujących do filmu (nigdy wcześniej nie robiono tego na taką skalę), ale mi chodzi bardziej o podejście do wizualizacji pomysłów i kształtu opowiadanej historii. Filmowcy uznali, że odtąd, aby film odniósł sukces, powinien jak najbardziej zbliżyć się stylistycznie do „Gwiezdnych wojen”. Szczęśliwie dla widzów ten tok rozumowania okazał się jedynie przejściowym wirusem, który zdążył jednak zainfekować kilka produkcji. Jedną z nich, być może najbardziej osławioną, jest „Starcrash”.
Ponętna Stella Star wraz z wyglądającym na wyrwanego z dyskotekowego parkietu Aktonem zostają złapani przez kosmiczną policję. Stella osądzona i skazana trafia do obozu pracy. Po brawurowej ucieczce niestety znów trafia na pokład policyjnego statku. Tym razem jednak funkcjonariusze mają dla niej misję specjalną. Jako najlepszy pilot i najlepszy nawigator w galaktyce, Stella i Akton, mają odnaleźć księcia Simona, syna imperatora, którego gwiezdny pojazd rozbił się na odległej planecie, oraz ocalić kosmiczne królestwo, na które dybie niegodziwy hrabia Zarth Arn.
Kolorowe gwiazdy niczym światełka na choince, wystawne dekoracje, kiczowate kostiumy, roboty animowane poklatkowo i lasery, dużo laserów. Kosmiczna opera, której zdecydowanie bliżej do o dziesięć lat starszej „Barbarelli” Rogera Vadima niż jeszcze cieplutkich wówczas „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa. Ścieżka dźwiękowa pod kierownictwem wielokrotnego kompozytora muzyki do Bondów, Johna Barry’ego, przywodzi skojarzenia z przygodami superagenta, co na dłuższą metę okazuje się zbyt przerysowane.
Wielbiciele kobiecej urody z pewnością nie będą mogli oderwać wzroku od apetycznych kształtów Caroline Munro („Szpieg, który mnie kochał”) przyodzianych w skąpe stroje. Panie dostaną dwudziestosześcioletniego Davida Hasselhoffa w swojej czwartej roli. A wszyscy, dla równowagi, fatalnie ufryzowanego Marjoe Gortnera („Pokarm Bogów”, „Amerykański ninja 3″), który z takim zapałem wykrzykuje słowo „FIRE!”, że sami będziecie mieli ochotę strzelić do niego. W roli superłotra czeka nas nagroda w postaci Joe’ego Spinella („Ojciec chrzestny 1 i 2″, „Taksówkarz”, „Rocky 1 i 2″ oraz „Maniak”). I żeby przedstawić wszystkie godne uwagi postaci dodajmy Christophera Plummera (tu wymieniać można długo, bowiem pan ma na koncie ponad 200 ról, niech więc będzie „Dziewczyna z tatuażem”). Reżyserski dorobek Luigi’ego Cozzi (na plakatach występuje jako Lewis Coates) jest dość skromny, ale i tak obfituje w perełki z „Contamination” i „Herkulesem” (z Lou Ferrigno) na czele.
Zygmunt Kałużyński powiedział kiedyś, że w każdym filmie jest minuta lub dwie warte uwagi. „Starcrash” ma takich minut 90 (później są napisy końcowe). Jest to film nie tyle tak zły, że aż dobry, co tak zły i kiczowaty, że aż doskonały. Osiąga absolut absurdu i kwintesencję dziwności. Każdy kadr nadaje się jako fotka rekomendująca całość. Oczywiście zarazem jest to doskonały przykład, jak nie powinno się kręcić filmów science-fiction, bo przecież niemożliwym jest osiągnięcie takiego majstersztyku po raz drugi ;)
Nikt
Przepiękny film...nie wiem co dodać...piękne kilkanaście minut. DziękuZza miedzy #6 - 15 porad, jak zostać lepszym reżyserem?
Bardzo dobre, konkretne wskazówki. Jestem ciekawa, czy współcześnie obDubel#14 - Obróbka skrawaniem (2012)
Dziękuję za recenzję i pozdrawiam :)Rumuński Szwadron
Szczerze, dawno się tak nie ubawiłem tym absurdalnym humorem. Jedyna